Lizzo potrzebowała czasu by ludzie się na niej poznali. 2019 właśnie się kończy, a ona może jedynie spoglądać na wszystkich w góry jako synonim wiary w siebie i ciężkiej pracy.
Urodziła się w Detroit obiegowo uważanym za jedno z najniebezpieczniejszych miast w USA. Serce industrialnej i skorumpowanej Ameryki. Dorastała w Houston w Teksasie, najgęściej zaludnionym mieście kowbojskiego stanu, gdzie przeważają głównie biali. Muzyczne szlify zbierała przede wszystkim w Minneapolis, mieście, które przez dekady stanowiło bazę operacyjną dla Prince’a. Tam też formalnie rozpoczęła swoją muzyczną karierę. Zanim wszyscy dowiedzieli się kim jest, wydała dwie płyty – Lizzobangers w 2013 i Big Grrrl Small World w 2015. Można ją było postrzegać jako „tę dużą dziewczynę, która nie jest ani w mainstreamie ani w undergroundzie”. To wszystko na szczęście się zmieniło przez ostatnie dwanaście miesięcy.
Do trzech razy sztuka, jak głosi słynne powiedzenie. Już w 2018 roku Lizzo zwiastowało swój comeback z pomocą singla „Boys” – funkowego bangera na cześć wszystkich chłopaków. W 2019 weszła z nową energią. Zaledwie cztery dni po sylwestrze wypuściła „Juice” – hymn opiewający jej własne kształty. Krystaliczna, ejtisowa produkcja i same chwytliwe zagrywki oraz kilka patentów podpatrzonych od ostatniej inkarnacji Bruno Marsa złożyło się na jeden z najbardziej zaraźliwych numerów ostatnich dwunastu miesięcy. Serio, ten kawałek jest nie do zatrzymania.
Wokalistka i raperka podgrzała w ten sposób atmosferę przed wydaniem swojej trzeciej płyty, majestatycznego i pełnego energii Cuz I Love You. To album, który nie powinien działać – skaczący po gatunkach jak znudzony nastolatek po kanałach, manifest miłości do samej siebie. Ale działa wyśmienicie.
„Juice” sprawiło, że można było zapomnieć o istnieniu Meghan Trainor. „Like a Girl”, „Better in Color” czy „Soulmate” to kawałki równie zuchwałe, ale pełne życiodajnego blasku, któremu ciężko się oprzeć. Lizzo zaprosiła także, umiarkowanie aktywną w ostatnich latach, Missy Elliott do kolejnego singla – „Tempo” przypieczętowując w ten sposób swój status jej następczyni, równie wielobarwnej i elastycznej kobiety, która pokazuje innym jak to się robi. „Jerome” i tytułowe „Cuz I Love You” to z kolei ballady, które mogłyby zawładnąć barami karaoke na świecie o ile ktokolwiek niż ich autorka odważy się je wykonać. Prasa padła przed nią na kolana. Słuchacze potrzebowali jednak chwili by obudzić się z letargu.
Niespodziewanie pomogła im w tym piosenka wydana w 2017 roku. To właśnie „Truth Hurts” okazało się sleeper hitem, który wyniósł Lizzo na piedestały. Dwa lata po oryginalnej premierze, numer dotarł na szczyt listy Billboard Hot 100. W tej chwili niespodziewany przebój ma ponad 160 milionów odtworzeni na Youtubie i stał się dla wielu początkiem przygody z muzyką tej diwy.

Oszałamiające umiejętności wokalne i ucho do melodii to jednak nie wszystko w jej arsenale. Melissa Jefferson (bo takie dane ma w dowodzie) to też mistrzyni komunikacji. Samouwielbienie promuje też na swoim Instagramie, który podniesie na duchu największych sceptyków. Wśród instruktaży twerkowania oraz zapisów imponujących występów na żywo jest jeszcze jeden ważny wątek – wirtuozerska gra na flecie. Posiadająca klasyczne wykształcenie muzyczne, reprezentantka Michigan uwielbia popisywać się grą na tym instrumencie (Pitchfork poświęcił nawet osobne zestawienie temu fenomenowi). Lizzo nie dzieli się jednak jedynie blaskami. Zwraca się do swoich fanów również w chwilach słabości. Nigdy jednak nie przekraczając granicy. Pokazuje swoją ludzką stronę i w ten sposób zaskarbiła sobie tytuł królowej serc.
Co dalej na jej drodze? A na przykład 62. ceremonia rozdania Nagród Grammy. O tyle ważna, że Jefferson zgarnęła aż osiem nominacji. Sama walczy o tytuł Best Breakthrough Artists. Cuz I Loive You ma szansę na zostanie albumem roku, a „Truth Hurts” to mocny kandydat do statuetki dla najlepszej piosenki. Krytycy już się wypowiedzieli. Album Lizzo wszedł do dziesiątki najlepszych albumów według m.in. Rolling Stone, Paste i Billboard.
Rzadko można obserwować taki awans w popularności i uznaniu kogoś, kto od kilku sezonów walczył o wielką sławę. Lizzo nie znalazła się w tym miejscu przypadkiem – to ukoronowanie lat ciężkiej pracy oraz, przede wszystkim, wiary w siebie i chęci do krzewienia pozytywnych wartości, dzielenia się energią, która w końcu zapewniła jej zaszczytne miejsce na szczycie.